Piekło jest w rządzie. Ale my też płoniemy.

Jest strasznie. Jest tak, jak żadna z nas - żaden z nas się tego nie spodziewał. Nikt nie mógł przypuszczać, że cofniemy się ponad sto lat, do czasów, kiedy kobiety nie miały żadnych praw. Trybunał Konstytucyjny uznał, że śmiertelnie chory lub nieuleczalnie uszkodzony płód ma się urodzić naturalnie. Żywy, czy martwy - nieważne. Czy dasz sobie radę, psychicznie, fizycznie, finansowo - nieważne. Horror w szpitalu, a na osłodę - trumienkowe.

Czy teraz jest lepiej, czy gorzej niż te ponad sto lat temu - ciężko mi stwierdzić. Z jednej strony, wiele praw już mamy - tamte kobiety nie miały. One walczyły od zera, o cokolwiek. Ale z drugiej, czy to nie tragiczne, że historia zatoczyła koło? Że jesteśmy sto lat później ucieśniane na nowo?

Ale nie o tym chciałam dzisiaj rozprawiać. 

Wychodzimy tłumnie na ulice, krzyczymy - ***** ***, piszemy posty w mediach społecznościowych, wrzucamy zdjęcia z błyskawicą i memy naśmiewające się z długiego nosa Morawieckiego, kota Kaczyńskiego albo te o tych 70 milionach, które Sasin przejebał na wybory, które się nie odbyły. To wszystko ma teraz sens, bo Internet to olbrzymia część życia w dzisiejszych czasach. Ma sens choćby dlatego, że nadal pamiętamy i dbamy o to, by ta pamięć nie zanikła. Pośrednio, bo nikt nie wrzuca w tym celu śmiesznych obrazków do sieci. Ale im dłużej wspomina się te wszystkie fiaski rządu, tym większa szansa na to, że nie zapomnimy tego idąc do urn za kolejne lata.

Ale.

Rząd jest ponad nami. Rząd jest czymś, co ma wpływ na życie w Polsce, ale życie ogólne. Kaczyński nie stoi pod moim oknem co niedzielę i nie patrzy, czy idę do kościoła. Każdy z nas mimo wszystko ma wolną wolę i ma swobodę, którą może w dużej mierze wykorzystać dowolnie.

Co się tak naprawdę liczy w tej sytuacji?

My sami. Ja. I Ty. Ale ja dla siebie ze swojej perspektywy, a Ty dla siebie ze swojej. Każdy robi to, co uważa za słuszne. Każdy jest odpowiedzialny przede wszystkim za siebie. Więc skupmy się na własnych osobach.

W mojej pracy jest dziewczyna, która ma na imię Anitha. Jest asystentką w moim badaniu i w dużej mierze raportuje bezpośrednio do mnie. Jest to dla mnie dosyć nowa sytuacja - nigdy nie miałam nikogo pod sobą - i ciągle uczę się zarządzać ludźmi.

Anitha jest bardzo dobrym pracownikiem, ale notorycznie spóźnia się na spotkania. Po kilka minut. Raz po kilkunastominutowym spóźnieniu, na które zwróciłam jej uwagę wspomniała, że ma małe dziecko i jej córka jest chora. Mówię ok - no zdarza się. 

Ale gdy po raz kolejny spóźniła się pół godziny na spotkanie, na którym był klient i z którego miała robić notatki - trochę się we mnie zagotowało. A że jestem ekspresyjna i mam ostatnio głównie kiepski nastrój, miałam ochotę jej po prostu napisać, czy Ty możesz się kuźwa po prostu przestać spóźniać?

Trzy oddechy. Napisałam do niej. Że proszę ją, by pojawiała się punktualnie, bo to ważne, bo blabla. Odpisała mi, że przeprasza, ale jej córka płakała, bo była głodna. I znów się zirytowałam, bo moja pierwsza myśl to było - a co mnie to właściwie obchodzi? Masz pracę, masz ją wykonywać. 

I taka właśnie zirytowana uznałam, że nic tu po mnie, odpiszę jej później. Zaczęłam gotować obiad, wstawiłam pranie. I wtedy znienacka wpadła mi do głowy następująca myśl:

Jak ja bym się czuła, gdybym, pracując obecnie z domu, sama, miała obok nie psa, a małe dzieciątko? Czy nie olałabym pracy, by je uspokoić, gdyby płakało? Czy nie miałabym ciągle w głowie tego, że ta mała istotka jest obok i mnie potrzebuje?

Anitha jest Hinduską. Z jakiegoś powodu założyłam, że jest samotną mamą, i jak się potem okazało, wiele się nie pomyliłam - mąż Anithy na co dzień pracuje trzy tysiące kilometrów od niej. Anitha jest z dzieckiem sama. 

Zastanowiłam się więc - czy ja bym na jej miejscu w ogóle pamiętała o jakimś spotkaniu, na którym de facto nic się nie muszę odzywać, a spotkanie jest nagrywane, skoro mam małe dziecko, którym nie ma się kto zająć? Obawiam się, że nie, choć chciałabym się zaprzeć, że tak, bo jestem obowiązkowa, odpowiedzialna itd. Czy to nie jest tak, że Anitha robi wszystko co w jej mocy, żeby pracować i jednocześnie zajmować się małą? De facto jest dobrym pracownikiem. Wszystko o co ją proszę wykonuje bardzo dokładnie, jest komunikatywna i otwarta. 

Z drugiej strony, muszę pamiętać o tym, że to jej praca, za którą jej płacą. A ja jestem tą, która świeci oczami, jeśli Anitha zrobi coś źle. Szef, lider - jakkolwiek się go nazwie - musi umieć załatwiać wszystkie sprawy. Ja umiem chwalić, ale wymaganie od ludzi - to jest dopiero coś.

Gdy ochłonęłam, napisałam Anicie, że rozumiem i że praca z maluchem u boku musi być wyzwaniem i że proszę ją jedynie, by dołączała do spotkania na czas - a co będzie robić podczas tego spotkania, to już jej sprawa. Wyjaśniłam, że jest to naprawdę ważne, aby się dobrze prezentować przed klientem, a to, co robi w trakcie - tego nikt nie sprawdzi. Założyłam sobie, że jeśli jakimś cudem ktoś ją w takiej sytuacji wywoła - powiem, że ma problem z mikrofonem i tyle. A nagranie ze spotkania i tak dostanie, więc notatki nie uciekną. Wysłałam jej również w ramach pomocy listę osób, które były obecne, bo założyłam, że mogło ją to ominąć.

Po tej prostej, acz jakoś wyjątkowo znaczącej dla mnie sytuacji zauważyłam, że walczymy o równość, o prawa, o możliwości - ale sami jesteśmy tak skłonni do ignorowania osób, które są obok. I to w dodatku kobiety ignorują kobiety. W tej sytuacji weszłam w buty Anithy i starałam się założyć, że ona wcale nie ma złych zamiarów. I huknięcie na nią może zadziałać, ale czy chcę być osobą, która jej się źle kojarzy? I czy chcę, by była zestresowana, zmartwiona, czy chcę, by miała kłopoty przez to? Czy to jest tego warte? Czy ja, kobieta, mogę tak potraktować inną kobietę, kobietę, która ma, de facto samotnie, dziecko i stara się ze wszystkich sił pogodzić to wszystko ze sobą?

Nie. W zamian, postanowiłam okazać jej wsparcie na tyle, na ile mogłam. I jestem w zasadzie dumna z mojej postawy. 

Właśnie takie czyny dają podwalinę walki o równe prawa, równe traktowanie. To samo tyczy się nas wszystkich. Każdego dnia stajemy przed wyborem, czy zrozumieć drugą osobę - kobietę, mężczyznę - czy pokazać mu, kto tu rządzi. Co z tego, że będziemy mieć znów legalną aborcję, jeśli dalej będziemy się między sobą źle traktować?

Wczoraj oglądałam przemówienie księdza Szustaka na temat obecnej sytuacji i jestem zakochana w jego słowach, a w szczególności w historii o prostytutkach, które stały pod kościołem i którym ksiądz przynosił herbatę. Po ludzku. Bo było im zimno. Nikt ich nie gonił do piekła, nikt nie skraplał ich wodą święconą ani nie nawoływał do nawrócenia, nikt nie mówił - skąpo się ubrałaś, to marznij. 

Zrozumienie dla drugiego człowieka w nas samych i traktowanie wszystkich równo to klucz do tego, by to, co się teraz dzieje prawdziwie miało sens. Bo choć rząd ma duży wpływ na nasze życie, to nie w szczególe.

W szczególe, to odpowiedzialni są np. rekruterzy, którzy wybierają mężczyznę zamiast kobiety na dane stanowisko tylko dlatego, że kobieta ma dwadzieścia kilka lat i w końcu pójdzie na macierzyński. Albo rekruterami, którzy biorą kobietę zamiast mężczyznę tylko dlatego, że statystyka firmy musi się zgadzać. Uważam, że gdyby zarówno CV jak i rozmowy rekrutacyjne były pozbawione elementu płci, byłoby to najbardziej sprawiedliwe. I wierzę, że w obecnych czasach to by się dało zrobić. Przynajmniej na etapie zaślepionego CV.

Odpowiedzialni są ludzie, którzy widząc statystykę firmy - zatrudniamy 70% kobiet! - przyklaskują zamiast się zastanowić - a czym tu w zasadzie się chwalicie? O czym to świadczy, poza kierunkową rekrutacją i robieniem pod publiczkę? Takie statystyki w ogóle nie powinny być publikowane, tak samo jak statystyki o % czarnoskórych, Hindusów, Azjatów i innych nie-białych pracowników. 

Odpowiedzialni są szefowie, którzy z góry podświadomie zakładają, że kobiety są słabsze, mniej wykształcone, mniej skupione, mniej obeznane i od razu dają im mniejsze pensje, niż mężczyznom. Którzy zatrudniają kobiety na niższych stanowiskach niż mężczyzn na przykład tylko dlatego, że kobieta na rozmowie o pracę jest skromna, a mężczyzna stroszy piórka. Którzy nie dają takich samych szans na rozwój obu płciom. Dobry szef powinien mieć świadomość różnicy charakterów obu płci, które są zazwyczaj mocno zarysowane, i mieć tak przygotowany interview, by móc rzeczywiście ocenić kompetencje aplikanta. Powinien na tej podstawie decydować o zatrudnieniu, pensji i możliwościach. 

Odpowiedzialni są aptekarze, którzy odmawiają kobietom sprzedaży antykoncepcji hormonalnej, ale mężczyznom prezerwatyw już nie. Dlaczego jest awantura o pigułki, ale nie o kawałek lateksu, którego cel jest taki sam? Jeśli mamy problem z antykoncepcją, miejmy z każdą. 

Odpowiedzialni są wuefiści, którzy dzielą klasę na dziewczynki i chłopców, i dziewczynki uprawiają fitness, a chłopcy grają w nogę. A co jeśli jakaś dziewczyna uwielbia piłkę nożną, a chłopiec jej nie znosi i woli koszykówkę albo bieganie? Co z innymi sportami? Dlaczego w ten sposób dzielimy dzieci? Dlaczego na początku zajęć nauczyciel nie zrobi zwykłej ankiety by zobaczyć, czy KTOKOLWIEK w ogóle lubi piłkę nożną lub fitness?

Odpowiedzialni są nauczyciele, którzy przygotowując lekcje Wychowania do Życia w Rodzinie, albo pogadanki w podstawówce o okresie dla małych dziewczynek, dzielą grupy na dwa. I w grupach opowiadają nie tylko o anatomicznych szczegółach ciał (ale - dziewczynkom o dziewczynkach,a  chłopcom o chłopcach, nigdy krzyżowo), ale także o psychice, kulturze. Powinni uczyć dzieci od samego początku, że nic co ludzkie nie jest nam obce, że kobiety i mężczyźni nie muszą się przed sobą niczego wstydzić, że jesteśmy różni i to jest piękne i rozumienie tych różnic pozwala kobietom zrozumieć, co siedzi w głowach mężczyznom i odwrotnie. Pozwala uniknąć męskich, deprymujących tekstów do kobiet w stylu - co taka zła, pewnie masz okres co? Pozwala kobietom przestać się wstydzić przed mężczyznami, że ONE TEŻ ROBIĄ KUPĘ. 😱😱😱

Unikam używania emotek w tekstach na blogu, ale tu aż musiałam.

Odpowiedzialni są klienci nocnego baru, którzy klepią kelnerki po tyłku i ten gość restauracji, w której byłam kelnerką, który wyzwał mnie od "dobrej suki". Jak można się tak do kogokolwiek odezwać nie wiem, ale wiecie co - ja jestem do tej pory upokorzona jak tylko pomyślę o tych słowach i tym obrzydliwym spojrzeniu tamtego gościa. Tu ukłon dla mojego byłego szefa, który, słysząc aferę, którą rozkręciłam, zamiast kolejną rozkręcić mi za takie potraktowanie gościa, powiedział, że dobrze zrobiłam.

Odpowiedzialni są mężczyźni, którzy sądzą, że gdy kobieta mówi "nie", to oznacza "może" albo "tak, ale się wstydzę". Którzy uważają, że miejsce kobiety jest w kuchni lub na porodówce. A także mężczyźni, którzy używają w stosunku do innych mężczyzn określeń takich jak "pedał" czy podważają ich męskość w jakikolwiek sposób.

Odpowiedzialne są kobiety, które w całym użalaniu się nad swoim ciężkim losem zapominają, że swoim zachowaniem dyskryminują mężczyzn. Które chcą podbić swoje prawa kosztem ich praw. Które nie widzą, że mężczyźni też nie będę mieli lekko przez ustawę przepchniętą przez TK. Mężczyźni też tu mają głos, jako ojcowie. I nie twierdzę, że decydujący - nie o tym się tu rozwodzę. Nie wiem i nie włażę w wasze życia i decyzje. Mówię o tym, że rozmawiamy o ogromnym cierpieniu matki noszącej pod sercem ukochane dziecko, które ma rozszczepiony kręgosłup i umrze jeszcze w trakcie ciąży, a ona musi na to po prostu czekać - a nie rozmawiamy o jej mężu, który patrzy na jej codzienne łzy, na ból fizyczny i psychiczny, który jest wychowany w "mężczyźni nie płaczą, mężczyzna ma być twardy nie miętki, żuć pszczoły zamiast jeść miód", więc wewnętrznie, choćby podświadomie, czuje opór przed wylaniem z siebie tych wszystkich ciężkich uczuć. Nie wspominamy też o tym, że to też jego dziecko i być może nawet to on marzył o potomku bardziej, niż jego żona. I to jego dziecko jest chore, i cierpi. 

To nie rząd nam tak każe. To my sami sobie to robimy.

Nie twierdzę, że ja jestem idealna. Im dłużej siedzę i myślę nad sobą w tej całej udręce, którą zrzucili na nas politycy, tym bardziej widzę, że mogłabym wiele rzeczy robić inaczej. I staram się, małymi kroczkami. Na przykład wykazując się zrozumieniem, współczuciem i pomocą dla Anithy - kobiety samotnie wychowującej małą córeczkę, za którą jestem w pracy odpowiedzialna. Dobrego pracownika. Tylko mającego różne priorytety w życiu.

Politycy zgotowali nam piekło. Ale błagam nas, kobiety - przestańmy sobie nawzajem gotować kolejne. Błagam was, mężczyzn - choć macie w genach rywalizację, szanujcie "konkurentów". I błagam nas wszystkich - rekruterów, szefów, farmaceutów, nauczycieli, i wszystkich mężczyzn i wszystkie inne kobiety - zastanówmy się nad samymi sobą. Czy komuś nie robimy przypadkiem krzywdy. Czy nasze postępowanie na pewno jest okej. Czy może jednak możemy się zachować lepiej. I reagujmy, jeśli widzimy, że coś jest nie tak.

Dlatego po tym rachunku sumienia, ukierunkujmy dobrze te wszystkie złe emocje - wyjdźmy na ulicę - i spacerujmy ile mamy sił w nogach! 

+ pamiętajcie o maseczkach. One naprawdę działają.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Będę żoną!

Mieszkanie idealne - W KOŃCU wykończeniówka!

Mieszkanie idealne - czas start!