Nowy rok, nowa ja - 2019/2020


Rok 2019 był niesamowicie burzliwym czasem, choć wcale się tak nie zapowiadało. W zasadzie, w życiu bym nie powiedziała, że będę w tym miejscu w tym momencie. Rok temu miałam spędzać życie z zupełnie inną osobą w zupełnie innym mieście, mając zupełnie inne priorytety w życiu i zupełnie inną codzienność. Ale teraz jestem tu. I czuję się... taka spokojna. 

W zeszłym roku wspięłam się na szczyty zorganizowania w ramach planowania mieszkania. Okazało się, że mam do tego smykałkę i sprawiało mi ogromną radość dłubanie w moim uroczym programie SweetHome 3D i przestawianie ścian i mebli tak, by wszystko było jak najpiękniejsze. Spędziłam długie godziny na przeglądaniu Castoramy, Leroya i wielu wielu innych stron w poszukiwaniu cudowności, które wcześniej znalazłam na Homebooku, który był moim ulubionym portalem. Podjęłam masę decyzji - jakie ściany, jaka podłoga, jakie listwy, jakie drzwi, gdzie okna. Wydaje się proste, a wcale takie nie jest, szczególnie gdy ma się tak wymagającą powierzchnię, jak poddasze i ograniczone fundusze. Z YouTubem nauczyłam się kłaść ogrzewanie elektryczne i odkryłam tajniki ocieplania ścian. Przez wiele miesięcy wybieranie kafelków oraz sprzętów elektronicznych do mieszkania to był mój absolutnie ulubiony temat i potrafiłam godzinami siedzieć i oglądać zlewy do kuchni, baterie i prysznice. Bardzo się zaangażowałam w sprawę, bo sprawiała mi olbrzymią przyjemność. Generalnie to przyznaję sobie za wszystko to złoty medal silnej niezależnej kobiety. Albo raczej, litrowy kieliszek czerwonego, wytrawnego wina. To nic, że nic z tego nie wyszło. Wiem już tak dużo, że poradzę sobie bez problemu z ogarnięciem własnego kąta, gdy przyjdzie na to pora.

Pora nie przyjdzie jednak zbyt prędko, ponieważ popełniłam jeden kluczowy błąd, o którym chcę napisać, by przestrzec wszystkich niepoprawnych optymistów, do których sama należałam. W myśl zasady - bądź przygotowany na najgorsze, licząc na najlepsze - nigdy w związku nie odkładajcie finansów na bok. Marzenia o własnym mieszkaniu z ukochaną osobą skłoniły mnie do wzięcia kredytu. I choć wielu z was było bardzo mądrych w momencie, w którym ten kredyt brałam - wiem również, ilu z was popełniło ten sam czyn albo chciało go popełnić. I ilu z was teraz jest w takiej samej sytuacji, co ja. I to niesamowite, bo o tym się nie mówi głośno. Wywołuje to wstyd za własną naiwność i głupotę, i dziecinność, nie bójmy się tego słowa. Ale wszyscy również dobrze wiemy, że każdy z nas, kto to kiedykolwiek zrobił, zrobił to z wielkiej miłości i wiary w to, że będzie wspaniale i na zawsze. I tak, jest to na swój sposób piękne... Ale pamiętajcie, że niestety nic nie jest wieczne, a decyzje finansowe są bardzo poważne. I to nie tak, że nie polecam brania kredytów, kupowania mieszkań - absolutnie. Ale zadajcie sobie zawsze pytanie - CO JEŚLI. Co jeśli się rozstaniemy. Co jeśli tej drugiej osoby zabraknie. Oboje musicie być zabezpieczeni. Nie dajcie sobie wmówić, że będzie dobrze, bo nigdy tego nie wiecie na pewno. A potem będziecie musieli oboje żyć z konsekwencjami, które w najlepszym wypadku nie będą przyjemne. Jedno wiem na pewno - to był mój jedyny i największy błąd w życiu, jaki popełniłam. Wyciągnęłam z tego wnioski, owszem - ale to, jak to wszystko stresuje i piekielnie boli, to wiem tylko ja. I ci z was, którzy to przeszli. 

W temacie decyzji, tę jedną złą równoważy jednak ciąg dobrych, które podjęłam i dziękuję sobie za to każdego dnia. Najważniejsze były dwie.

Pierwsza to adopcja psa. I choć Schroniska na Paluchu w życiu nikomu nie polecę pomimo wspaniałego Dyrektora oraz innych ludzi, którzy na pewno są tam po to, by zwierzątkom pomagać, to jednak to schronisko dało mi ogromną radość. Mój pies jest rudym kundelkiem, który wygląda trochę jak corgi. I jest najbardziej wyjątkowym pieskiem na świecie. Jest przesłodki i bardzo mnie kocha. Po mieszkaniu chodzi za mną jak cień, nie odstępuje mnie na krok. Jak mnie widzi cieszy się jak głupi. I ogólnie jest trochę głupolem, który się boi wszystkiego. Wiecie, spadających liści, szeleszczących torebek, suszarki do prania. Czasem się o coś potyka albo zaczepia. Poza tym jest chodzącym odkurzaczem i wciąga absolutnie wszystko. Ale jednocześnie to bardzo inteligentny pies, który dobrze wie, kiedy warto się posłuchać i kiedy można coś ugrać. Kocham go najmocniej na świecie i nigdy nie zapomnę, że tak łatwo mogłam go stracić. Odpuściłabym wtedy swoje ogromne marzenie. Bo marzyłam o psim przyjacielu całe swoje życie! Wiedziałam, że adopcja pieska to będzie pierwsza rzecz, jaką zrobię po wyprowadzce. Takie zwierzątko wprowadza do codzienności tak wiele radości i życia. Jest po prostu kolejnym członkiem rodziny, równie ważnym jak wszyscy inni.

Druga decyzja była zgoła inna. A zaczęła się dużo, dużo wcześniej, bo półtora roku! Wtedy bowiem, po przeżyciu mobbingu, postanowiłam poszukać pomocy i pójść na terapię do wspaniałej terapeutki. Mobbing bowiem to nie tylko kwestia tego, że drugi człowiek był dla nas zły i złośliwy i miał nad nami władzę, którą wykorzystywał. Mobbing to przede wszystkim my - bo z jakiegoś powodu my na to pozwoliliśmy. Pozwoliliśmy się źle traktować, krzyczeć na siebie, opowiadać o nas złe rzeczy innym ludziom. I to nie tak, że to jest nasza wina. Mobbing nigdy nie jest winą strony mobbingowanej. Ale nie chciałam pozwolić na to, by ktokolwiek kiedykolwiek ponownie mnie tak potraktował. Patrząc po sobie i tej całej terapii zauważyłam, że wiele było we mnie słabości i poczucia winy. Nie żeby to się zmieniło - ciągle czuję się nieważna i to mój główny issue. Ale dzięki tej terapii już nie tak łatwo mnie wpędzić w myślenie, że to ja robię źle i to ja zawiniłam. Po kilku miesiącach nauczyłam się nad tym panować. Wyszłam o wiele silniejsza i pewniejsza siebie, przynajmniej do tego stopnia, by umieć powiedzieć "nie", gdy czuję się nieszczęśliwa i niedoceniana. Umiem uświadomić sobie, że tak jest i nie pozwalam nikomu wmówić sobie, że przesadzam, wymyślam i jestem wariatką. I dzięki tej umiejętności umiałam powiedzieć "nie", gdy moja miłość przestała być dla mnie dobra. I była to najcięższa rzecz, którą kiedykolwiek zrobiłam i nadal trudno mi uwierzyć, że zebrałam aż tyle siły, by to zrobić. Szczególnie, że bardzo skomplikowało to wiele rzeczy. A mimo to podjęłam tak radykalną decyzję, której nigdy nie będę żałować, bo w końcu, pierwszy raz w życiu, zrobiłam coś naprawdę ze zdrowej miłości do samej siebie. A uważam, że miłość do innego człowieka nigdy nie powinna tego przesłaniać. Więc choć było to cholernie trudne, jestem z siebie niesamowicie dumna. 

W 2019 przyszło do mnie również wybaczenie. Kiedyś, dawno, dawno temu miałam chłopaka, który bardzo mnie skrzywdził, a na sam koniec zszedł się z moją najlepszą przyjaciółką. Straciłam wtedy wszystkich ludzi, których uważałam za przyjaciół. Zostałam całkiem sama. Cierpiałam jak głupia miesiącami, które przerodziły się w lata. Na szczęście z czasem te negatywne uczucia i ból zelżały, ale niesmak i swego rodzaju nienawiść (bądźmy szczerzy) pozostały. Kilka miesięcy temu zauważyłam, że kompletnie zapomniałam o całej tej sytuacji i byłam... zaskoczona. Bo  nie sądziłam, że o takich rzeczach da się zapomnieć, choć już nie bolą. Po prostu to była dla mnie jak blizna. Rana, która jest już stara i dawno nie boli, ale czasem zobaczysz ją w lustrze i myślisz sobie "ech, no tak". Ale parę tygodni temu uświadomiłam sobie, że ja nie tylko już o tym nie myślę, ale i jestem z tym pogodzona. Co więcej, byłabym w stanie normalnie przywitać się z tą dwójką i życzę im obecnie jak najlepiej. Dotarło do mnie, że może po prostu lepiej do siebie pasowali i choć przykro mi, że moim kosztem i że przeżyłam tak okropne rzeczy przez nich... teraz to już nie ma znaczenia. Byli młodzi, ja też nie byłam bez winy. Wiem też, że są od tamtego czasu razem i jeśli to było potrzebne, by znaleźli szczęście... okej. Jestem z tym okej.

Jestem również dumna ze swoich sukcesów zawodowo-rozwojowych, let's say. Po pierwsze, dostałam bardzo dobrą pracę jeszcze w trakcie studiów. Teraz, po roku widzę, jak wiele się nauczyłam i jak ta praca mnie zmieniła. Mam świetnych ludzi zarówno w biurze, jak i w swoich zespołach. Widzą we mnie potencjał i pchają mnie do przodu, umożliwiając mi dalszy samorozwój - np. delegacją do Madrytu. W 2020 roku zamierzam pchnąć moją karierę dalej i jeśli mi się uda, to będzie coś niesamowitego. Ale na to jeszcze jest czas. Po drugie, mimo wielu kolein losu obroniłam pracę magisterską przed terminem. Napisałam pracę, z której jestem dumna i która była fajna. Moja obrona była czystą przyjemnością, a dziekan był zachwycony dyskusją ze mną i ocenił ją na celującą. Cieszyłam się, że ukończyłam studia i że skończyły się dobrze. Po trzecie, osiągnęłam swój cel, który miałam na zeszły rok - zrobić prawo jazdy. Było to tym bardziej trudne, że zaczęłam je robić tuż po rozstaniu, gdy byłam w takiej rozsypce, że miałam ochotę zrezygnować. Ale poszłam. Wyjeździłam jazdy, zdałam egzaminy. Z braku terminów jedynie egzamin praktyczny został mi na ten rok. Jestem z siebie dumna, że mimo tak ciężkiego czasu osiągnęłam swój cel. Szczególnie, że lubię jeździć oraz widzę, o ile łatwiejsze będzie życie z prawem jazdy. 

No i najważniejsza rzecz. Piszę tego posta ze swojego własnego mieszkanka. W Warszawie. Mamy świetną lokalizację, idealną bazę wypadową dosłownie wszędzie - do rodziców, do teściów, do znajomych, do pracy. I samo mieszkanko jest spełnieniem moich marzeń. Jest przepiękne, przestronne, dobrze oświetlone. Mamy antresolę, wypasiony prysznic i gargulca Gerwazego siedzącego na belce pod sufitem, którego przystroiliśmy czapką mikołaja. W salonie mamy piękną, kobaltową ścianę, którą absolutnie uwielbiam. Przy tej ścianie stoi biała komoda, na której mamy kwiatową wystawkę. Idealnie się z nią komponuje. Siedzi się tu tak absolutnie przyjemnie. Obok mnie leży śpiący, najedzony pieseł. Mój ukochany. W powietrzu unosi się zapach mojej ulubionej świeczki Yankee Candle Black Cherry, trochę wymieszany z obiadem, który chwilę temu gotowałam. Naprawdę lubię żonkować. I tak czekam sobie na człowieka, z którym mieszka mi się wspaniale, z którym rozumiemy się bez słów i jesteśmy ze sobą, bo chcemy, a nie dlatego, że nas cokolwiek do tego zobowiązuje. Za oknem mam przepiękny widok - dzisiejszy zachód słońca jest niesamowity, a z poddasza widać go w pełnej okazałości. Czuję się tu spokojna i szczęśliwa. Chciałabym czuć się tak zawsze. Tego tak naprawdę potrzebuję. Oazy spokoju, którą właśnie teraz mam.

Tego życzę wam i sobie w 2020 roku. 

Ciekawości świata i wyzwań, które was pochłoną.

Rozsądku i dojrzałości w podejmowaniu decyzji.

Odwagi do spełnienia marzeń szczególnie, gdy natrafiamy na przeszkody.

Miłości do samego siebie i siły, by samemu podnieść się z kolan.

Wybaczenia i pokoju w sercu.

Sukcesów na tle zawodowym i radosnego ciągłego dążenia do doskonałości.

Miejsca na ziemi, w którym będziecie się czuć kochani, bezpieczni i spokojni.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Będę żoną!

Mieszkanie idealne - W KOŃCU wykończeniówka!

Mieszkanie idealne - czas start!